[TRANSKRYPCJA]
Tym razem zabieram Was na wschodni kraniec Francji. To właśnie tam położona jest historyczna Alzacja – kraina, która w przeszłości kilkukrotnie znajdowała się pod władaniem innych krajów, między innymi dzisiejszych Niemiec. Dziś zauważymy to zarówno w architekturze, jak i w alzackiej gwarze, którą posługuje się około 1,5 mln osób. Czym wyróżnia się ten region? Co mnie w nim zaskoczyło, a co rozczarowało? O tym już za chwilę.
Alzacja już od dłuższego czasu znajdowała się na mojej liście miejsc do odwiedzenia. To co szczególnie chciałam zobaczyć to kilka malowniczych miasteczek, które na wszystkich zdjęciach i w przewodnikach przypominały krajobrazy niemal jak wyciągnięte z bajki. W tej kategorii na pierwszym miejscu zawsze stawia się Colmar – miasto, które zdaniem niektórych było inspiracją do stworzenia scenerii w disneyowskiej ekranizacji “Pięknej i Bestii”. A ponieważ to jedna z moich ulubionych bajek z dzieciństwa, nie mogło być inaczej – już drugiego dnia po przyjechaniu do Alzacji, udałam się właśnie do Colmar.
Colmar jako inspiracja dla twórców „Pięknej i Bestii”
To była niedziela. Połowa czerwca. Lejący się z nieba żar i gęsto zastawiony parking tuż przy starówce przypomniał mi, że mamy szczyt sezonu. Ostatecznie zostawiłam samochód na parkingu podziemnym, który znajdował się niedaleko. Po kilku minutach spaceru znalazłam się w historycznym centrum i… cóż, rzeczywiście wszystko wyglądało jak z bajki. Kolorowe domy, fontanny, oplatająca miasteczko rzeka i mnóstwo, mnóstwo kwiatów. Trudno byłoby znaleźć tu coś banalnego, bo każdy kawałek starówki, każde okno, każda piekarnia, każdy sklep i każda restauracja walczyły o uwagę, prezentując coraz to ciekawsze odsłony alzackiej kultury, folkloru. Wyglądało to naprawdę urzekająco.
To właśnie spacerując po Colmar odkryłam dwa kluczowe symbole Alzacji: bociany i precle z solą. A że tych ostatnich już dawno nie jadłam, postanowiłam sprawdzić, czy dorównują tym z krakowskiego rynku. Bo w Polsce to chyba Kraków jest pionierem, jeśli chodzi o precle. Jak smakowały te w Colmar? Muszę przyznać, że na tyle znakomicie, że nie przeszkadzała mi nawet przesadnie duża ilość soli, jaką były przyprószone. Co ciekawe, precle znajdziecie nie tylko w piekarni lecz również w sklepach z pamiątkami. Magnesy, poduszki, figurki, kubki, czy biżuteria z wizerunkiem precli to tutaj absolutna norma. Ale to nic! Udało mi się nawet znaleźć czekoladę, w którą są jakby wtopione takie małe precelki. Jeśli więc jesteście fanami tego wypieku, to w Alzacji poczujecie się jak w domu.
Oprócz Colmar odwiedziłam też kilka innych alzackich miasteczek, które były znacznie mniej zatłoczone przez turystów, a dzięki temu trochę przyjemniej się je zwiedzało. Właściwie każde z nich urzekło mnie na swój sposób czymś innym. Ale to na tyle szeroki temat, że nagram osobny odcinek, w którym opowiem o tym więcej.
Bociany w Alzacji
A teraz przejdźmy do bocianów, które (trochę podobnie jak precle) zobaczycie tutaj na każdym kroku. I to zupełnie bez przesady. Pierwsze bociany zauważyłam na polach, niedługo po tym, jak przekroczyłam niemiecko-francuską granicę. Potem było ich już tylko więcej. Najbardziej widoczne są one w małych miastach, gdzie na wielu domach czy wieżach kościelnych budowane są specjalne, metalowe konstrukcje, w których bociany wiją swoje gniazda. Oczywiście ptaki budują swoje gniazda także w całkiem spontanicznych miejscach i na to już nikt za bardzo nie ma wpływu. Niemniej gniazda zbudowane w tych metalowych szkieletach są bardziej stabilne i zmniejszają ryzyko ich zniszczenia podczas burzy, czy tego, że wylecą z nich pisklęta.
A o co w ogóle chodzi z tymi bocianami? Bociany w Alzacji to generalnie temat rzeka. Można powiedzieć, że z tym skrawkiem Europy były one związane zawsze jednak pod koniec lat 70. ich populacja uległa znacznemu zmniejszeniu. Pozostało właściwie tylko kilka par bocianów, które zasiedlały te tereny. Sytuacja ta wzbudziła wielkie kontrowersje i doprowadziła do tego, że podjęto szereg działań w kierunku tego, aby bociany znowu stały się symbolem tego regionu. Między innymi to było impulsem do stworzenia w 1976 roku rezerwatu NaturOPark. Przez prawie 40 lat podejmowano działania służące ochronie bocianów i ich reprodukcji. To między innymi dzięki temu dzisiejsza populacja tych ptaków w Alzacji wynosi ponad 3000 osobników.
Inne miejsce, które zamieszkiwane jest przez setki bocianów to Ekomuzeum. Na terenie 100 ha zieleni, jeziora i mokradeł bociany mają prawdziwy raj na Ziemi. Kiedy odwiedzałam to miejsce nad moją głową niejednokrotnie przelatywały te potężne ptaki. Większość z nich jest przyzwyczajona do obecności ludzi, ponieważ ich gniazda ulokowane są na dachach budynków, zaledwie kilka metrów nad ścieżkami spacerowymi.
A skoro mowa o budynkach to warto dodać, że Eko Muzeum w Alzacji to raj nie tylko dla miłośników bocianów, ale i fascynatów historii czy kultury w ogóle. Od razu dodam, że mówiąc o tym miejscu, nie potrafię być obiektywna, bo wg mnie to jedna z najlepszych atrakcji, jaką możecie odwiedzić w Alzacji. To miejsce to połączenie muzeum etnograficznego, muzeum archeologicznego i wspomnianego rezerwatu przyrody. Wiele osób mówi, że jest to dawna alzacka wioska, bo na całym terenie znajdziecie kilkadziesiąt tradycyjnych alzackich domów, a liczba ta stale się powiększa. To co wyróżnia to miejsce od innych skansenów to fakt, że większość budynków możemy oglądać nie tylko z zewnątrz, ale także od środka. A ich wnętrza kryją często setki rozmaitych przedmiotów życia codziennego z XIX i XX wieku. Możecie więc zobaczyć warsztat garncarski, dom stolarza, dawną aptekę, w pełni wyposażoną szkołę, a nawet zakład fryzjerski z mnóstwem autentycznych przyrządów i akcesoriów.
Ja jestem tym miejscem absolutnie zachwycona, a jedyne czego żałowałam, to że odwiedziłam je dwie godziny przed zamknięciem, przez co mam poczucie, że nie wszystko udało mi się w pełni zobaczyć i docenić. Jeśli planujecie się tutaj wybrać, to moim zdaniem warto zaplanować sobie na tę wycieczkę co najmniej pół dnia. A jeśli podróżujecie z dziećmi, to możecie odwiedzić też znajdujący się tuż obok muzeum park rozrywki utrzymany w klimacie książki “Mały Książę’.
Miluza jako baza wypadowa
A na koniec kilka słów o Miluzie. To miasto, które było moją bazą wypadową w te wszystkie miejsca, o których Wam opowiadam w tym odcinku. Sama Miluza poza swoją lokalizacją niczym za bardzo nie zaskarbiła sobie mojego serca. Powiedziałabym właściwie, że jest to miasto podobne do wielu innych. Kilka uroczych zakątków i zabytków można tu znaleźć na starym mieście, ale poza tym nic szczególnie mnie tutaj nie zachwyciło.
Z ciekawszych miejsc odwiedziłam Muzeum Motoryzacji, które prezentuje ponad 450 modeli różnych pojazdów z różnych okresów czasu. Jest to podobno jedna z najpiękniejszych tego typu kolekcji na świecie. Według mnie rzeczywiście robi wrażenie, tym bardziej, że można tu zobaczyć samochody bardzo różnego typu. Od typowo wyścigowych, przez klasyki motoryzacji, aż do bardzo innowacyjnych pojazdów, które były wykorzystywane np. na planach filmowych. Mimo że nie jestem znawczynią motoryzacji, to uważam, że godzina, którą tu spędziłam nie była czasem straconym.
Poza tym nie znalazłam w Miluzie nic, co specjalnie by mnie zainteresowało. Niemniej być może jest to kwestia tego, że potraktowałam to miasto właśnie jak bazę wypadową, a nie jak miejsce, które również warto poznać nieco lepiej. Może kiedyś będę jeszcze miała okazję to sprawdzić.
Tymczasem to już wszystko, co chciałam Wam opowiedzieć nt. mojego pobytu w Alzacji. Co prawda mam dla Was jeszcze jedną historię o tym, jak wybrałam się na zdobycie pewnego alzackiego zamku, ale o tym opowiem Wam w kolejnym odcinku. Do usłyszenia wkrótce. Cześć.