10 rzeczy, które zaskoczyły mnie we Francji

[TRANSKRYPCJA PONIŻEJ]

Ten odcinek będzie trochę zabawny i trochę zaskakujący. Już za chwilę obalimy kilka mitów, a kilka z nich też potwierdzimy. Zapraszam Was do mojego krótkiego podsumowania najważniejszych rzeczy, które zaskoczyły mnie podczas mojej półrocznej podróży przez Lazurowe Wybrzeże i Prowansję.

Zacznijmy od obalenia pewnego stereotypu. Stereotypu o tym, że Francuzi są niemili. Nie mam pojęcia, skąd się wzięło to dziwne przekonanie, ale moje własne doświadczenia pokazały, że nie ma ono nic wspólnego z rzeczywistością. Powiedziałabym wręcz, że przynajmniej w moim przypadku działało to w drugą stronę. Każdy, kogo spotykałam na mojej drodze okazywał się super wyrozumiały – szczególnie jeśli chodzi o moją niewielką wówczas znajomość języka francuskiego. Różne sytuacje w sklepie, na poczcie, w aptece, w restauracji, u mechanika i w różnych innych miejscach zawsze udawało mi się bez problemu załatwić i to w naprawdę przyjaznej atmosferze.

Czy Francuzi są naprawdę niemili?

Często prowadziło to też do różnych zabawnych momentów. Pamiętam na przykład jak, w którymś momencie, będąc we Francji zepsuł mi się kluczyk do samochodu. „Zepsuł” w cudzysłowiu, bo tak naprawdę wiedziałam, że muszę wymienić w nim baterię. Pojechałam więc do warsztatu i powiedziałam, że potrzebuję wymienić „la batterie”. Mechanik przez moment był zaskoczony, ale szybko ustaliliśmy, że tak naprawdę chodzi mi o „la pile”, a nie o perkusję. Bo „la batterie”, jak się okazało, to po francusku „perkusja”.

Sympatyczne były też osoby, od których wynajmowałam mieszkania podczas mojej podróży po Francji. Zawsze były pomocne. Na powitanie i pożegnanie dostawałam nieraz jakieś miłe prezenty. I to wszystko sprawiło, że stereotyp na temat tego, że Francuzi są niemili, kompletnie do mnie nie przemawia. Stąd też ten pierwszy punkt na mojej liście dotyczy właśnie tego. Było to swego rodzaju zaskoczenie, bo naprawdę nie sądziłam, że spotkam się z aż taką otwartością tych osób, które spotykałam.

Komiksy i powieści graficzne

Na drugim miejscu rzeczy, które zaskoczyły mnie we Francji postawiłabym komiksy. Sam fakt, że Francuzi kochają literaturę i kochają czytanie w ogóle, nie jest wielkim zaskoczeniem. Natomiast dużym odkryciem dla mnie było to, że tak dużą część tej dziedziny kultury zajmują komiksy. W wielu miastach znajdziecie niewielkie księgarnie, które skupiają się w 100% tylko na tym gatunku.

Mówiąc o komiksach, chciałabym abyście mnie dobrze zrozumieli. Bo są to często bardzo rozbudowane, ilustrowane przez wybitnych artystów powieści graficzne, które z klasycznymi komiksami Marvela mają bardzo niewiele wspólnego. Są to przykładowo adaptacje znanych powieści, biografie znanych osób, a nawet książki o charakterze historycznym.

Osobiście nie umiałam wyjść z podziwu i praktycznie każda moja wizyta w księgarni kończyła się zakupem kolejnego komiksu. W pewnym momencie musiałam zacząć się sama ograniczać, bo zdałam sobie sprawę, że po pierwsze – mogę za chwilę zbankrutować, a po drugie – mój samochód ma pewne ograniczenia, jeśli chodzi o pojemność. Był to też więc argument za tym, aby przestać się oddawać tej pasji kupowania komiksów, którym naprawdę nie umiałam się oprzeć, bo są po prostu przepiękne.

Zachwyciła mnie na przykład biografia Niny Simone, w której każdy rozdział został zilustrowany przez innego artystę. Zachwycił mnie też komiks „Musée”, który przedstawia surrealistyczną wizję Muzeum Impresjonistów w Paryżu, gdzie nocą ożywają różne dzieła sztuki. Przeżywają rozmaite przygody, zawody miłosne, mają swoje nietypowe przemyślenia natury egzystencjalnej. Nie mogłam się też oprzeć adaptacji powieści „Rok 1984” George’a Orwella.

Nie będę ukrywać, że trochę tych komiksów z Francji przywiozłam. Krótko mówiąc, był to temat, który ogromnie mnie zaskoczył i był jednocześnie odkryciem tego, że literatura może przybierać tak niesłychanie bogatą formę, o której w Polsce bardzo często mam wrażenie, że zapominamy.

Czeki płatnicze

Punkt numer 3 na mojej liście zajmują czeki. Tak, czeki płatnicze, które w Polsce są właściwie kompletnie niepopularne. Nie wiem, czy ktoś z Was kiedykolwiek korzystał z płatności czekiem? We Francji jest to jedna z podstawowych metod płatności. I z jednej strony można powiedzieć: okej, co za różnica? Ale różnica jest znaczna. Bo jeśli stojąc w kolejce, w supermarkecie, macie przed sobą trzy osoby, z których każda ma zamiar płacić czekiem, to przygotujcie się na kilkanaście minut czekania. Bo wypisanie czeku i jego zrealizowanie to jest chyba najbardziej czasochłonna forma płatności, jaką można sobie wyobrazić.

Tak czy inaczej, będąc we Francji, jest to coś do czego trzeba przywyknąć, bo sami Francuzi wydaje się, że mają pod tym względem duży luz. Generalnie będąc na zakupach raczej nikomu się za specjalnie nie spieszy. W wielu supermarketach na szczęście są też kasy samoobsługowe, więc czasem jest to pewien sposób na ominięcie większych kolejek i przyspieszenie zakupów, jeśli faktycznie goni nas czas.

Otwarte do 19:00

A skoro mowa o sklepach, to możemy dość płynnie przejść do kolejnego tematu, który zaskoczył mnie we Francji. A mianowicie do godzin otwarcia. W Polsce raczej jest normą to, że większość sklepów jest otwarta co najmniej do godziny 21:00. Wiele z nich, jak wiemy, jest otwarta nawet do 23:00. Natomiast we Francji (a przynajmniej w regionie Prowansji i Lazurowego Wybrzeża) to byłby raczej ewenement. Ewenement, z którym ja nie spotkałam się właściwie ani razu, bo większość sklepów jest otwarta zwykle do godziny 19:00. W przypadku supermarketów jest to czasem godzina 20:00. Jednak jeśli mówimy o jakichś mniejszych miasteczkach to nawet duże sklepy obowiązuje godzina 19:00.

Na początku to było dla mnie spore zaskoczenie, które dość mocno wpłynęło na mój rytm dnia. Miałam bowiem świadomość, że jeśli chcę zrobić zakupy, to muszę wcześniej skończyć pracę. I cóż… miało to na mnie nawet całkiem dobry wpływ, bo dzięki temu udawało mi się znacznie lepiej wykorzystywać czas w ciągu dnia, a przy okazji – zapanować też nad moim pracoholizmem, który niestety bardzo często bierze u mnie górę.

Małe, lokalne sklepy

A’propo sklepów to mam jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie. W odróżnieniu od tego, jak wygląda to w Polsce, we Francji funkcjonuje bardzo wiele małych, lokalnych sklepów, które należą do prywatnych właścicieli i nie działają na zasadach franczyzy. Co więcej, zdecydowana większość supermarketów znajduje się na obrzeżach miast, w obrębie rozmaitych parków handlowych. I z jednej strony można powiedzieć, że to kłopotliwe dla osób, które nie posiadają samochodu. Jednak z drugiej strony, w moim odczuciu takie podejście pozytywnie wpływa na wspieranie małych, lokalnych sklepików i pozwala w pewien sposób zachować równowagę.

100% zautomatyzowane stacje benzynowe

Kolejna rzecz, która zaskoczyła mnie we Francji to stacje benzynowe. Nie mam pojęcia, czy to co teraz powiem dotyczy całego kraju, ale na pewno dotyczy Prowansji i Lazurowego Wybrzeża. A chodzi mianowicie o to, że praktycznie wszystkie stacje benzynowe są w 100% samoobsługowe. I jako miłośniczka nowych technologii powiedziałabym, że to znakomite posunięcie. Z drugiej strony jednak, sama miałam dość nietypową sytuację, która byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby na miejscu był pracownik stacji benzynowej.

Historia miała miejsce, kiedy przejeżdżałam pewnego dnia przez maleńkie prowansalskie miasteczka i zauważyłam, że czas zatankować. Zatrzymałam się więc na stacji, włożyłam kartę do automatu i na czas tankowania została na niej zablokowana określona kwota. Po chwili otrzymałam informację, że wystąpił błąd i tankowanie musi zostać anulowane. I okej. Takie sytuacje przecież się zdarzają. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że po anulowaniu tej transakcji kwota, która została zablokowana na mojej karcie, nie uległa odblokowaniu. Przeczekałam kilkanaście minut, mając nadzieję, że coś się zadzieje w tym temacie. Ale nic z tego. Musiałam użyć drugiej karty, która na szczęście zadziałała bez problemu (choć używałam jej trochę z duszą na ramieniu, bo to była ostatnia karta, którą byłam w stanie zapłacić).

Kwota, która została zablokowana na pierwszej karcie została odblokowana dopiero po tygodniu. Nie ukrywam, że była to trochę stresująca i nieprzyjemna sytuacja. Bo tak naprawdę nie mam do końca pojęcia, do kogo miałabym się zwrócić, gdyby te pieniądze nie zostały jednak zwrócone. I z tego też powodu zaczęłam darzyć zautomatyzowane stacje benzynowe pewną dozą nieufności. Jeżeli Wy też będziecie z takowych korzystali (zresztą nie tylko we Francji, ale gdziekolwiek), to myślę, że warto mieć gdzieś w zanadrzu jeszcze jedną, awaryjną kartę, aby ewentualnie się nią poratować, gdyby ta pierwsza z jakiegoś powodu została odrzucona.

Francuska gastronomia

Francja zaskoczyła mnie. Też pod wieloma względami w temacie jedzenia. Nie wiem, czy wiecie, ale kuchnia francuska jako dobro narodowe jest wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. I to widać, będąc we Francji. Widać, że gastronomia przebija się przez różne aspekty codziennego życia. Francuzi przykładają ogromną wagę chociażby do regularności posiłków. Śniadanie, obiad, kolacja spożywane są w bardzo konkretnie określonych godzinach. I jest to bardzo mocno dostrzegalne. Przykładowo w porach obiadowych restauracje serwują tylko dania obiadowe. Tych samych dań nie zjemy już wieczorem, kiedy do wyboru są tylko kolacje. Wyjątkiem są brasserie – typ restauracji, w których wszystkie pozycje w menu są dostępne niezależnie od pory dnia. Niemniej z moich obserwacji wynika, że takich miejsc jest mniej i jednak dużo łatwiej jest znaleźć klasyczną restaurację, która trzyma się konkretnych godzin, w których serwowane są określone posiłki.

Pikniki

Kolejna ciekawostka, która łączy się także z jedzeniem, to pikniki. Zaskoczyło mnie to, że kiedy nadchodzi pora obiadowa to z jednej strony restauracje wypełniają się gośćmi, a z drugiej strony – w parkach i na plażach rozkładane są koce albo nakrywane są specjalne stoły piknikowe, na których pojawiają się kosze z jedzeniem. Kiedyś myślałam, że pikniki to raczej temat jednostkowy, że nie jest to mocno rozpowszechniony zwyczaj. Pobyt we Francji uświadomił mi jednak, że jest wręcz przeciwnie – że to bardzo wyrazisty element francuskiej kultury. Wspólne spożywanie posiłków na świeżym powietrzu wydaje się, że jest nie tylko sposobem na zaspokajanie głodu, ale przede wszystkim jest to sposób na budowanie więzi, czy nawet nawiązywanie nowych znajomości.

Francuskie sery

A co kochają jeść Francuzi? To chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem. Sery. Sery są absolutnym klasykiem i królem większości posiłków we Francji. Prawie w każdym mieście znajdziemy fromagerie, czyli sklepy specjalizujące się w sprzedaży różnych gatunków sera. Ogromny wybór znajdziecie też zresztą w supermarketach, w których (moim zdaniem – zdaniem laika w tej dziedzinie) sery są również bardzo dobrej jakości i jest ich ogromny wybór.

Bagietki

A skoro sery, to także śniadania. Śniadania, które nie mogą odbyć się bez bagietki. Widok Francuzów, którzy o poranku wracają z bagietkami w ręce, w torbie, w koszyku rowerowym to absolutna norma i wygląda to naprawdę przeuroczo. To nie jest tylko obrazek, który znamy ze stereotypowego spojrzenia na Francję, ale autentyczny widok, który możemy zaobserwować, będąc w tym kraju.

Bagietki z oliwą, z oliwkami i z innymi dodatkami są też zresztą często podawane też w restauracjach w ramach tzw. czekadełka. Swoją drogą w większości restauracji do każdego posiłku dodawana jest też często karafka wody. Jeżeli takiej nie otrzymaliście, to możecie o nią poprosić. Jest to norma, jeśli chodzi o Francję.

Ukryte kontenery na śmieci 

A na koniec ostatnia ciekawostka, która była dla mnie absolutnym zaskoczeniem i z którą zmagałam się praktycznie w każdym wynajmowanym we Francji mieszkaniu. Jest to temat totalnie prozaiczny, ale w moim odczuciu na tyle ważny, że warto o nim wspomnieć. Kwestia odpadów komunalnych.

Teoretycznie banalna rzecz. W Polsce miejsca do segregacji odpadów, czyli mówiąc krótko – śmietniki – znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie bloku czy domu, w którym mieszkamy. A we Francji? We Francji teoretycznie wygląda to podobnie. Ale tylko teoretycznie. We wszystkich miejscach, w których byłam, za każdym razem miałam problem z ich znalezieniem. Wydaje się jakby w pewien sposób te śmietniki były zawsze bardzo dobrze i celowo zakamuflowane, a ich znalezienie nie było tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.

Czasem były one ukryte w ciemnej hali garażowej za niewielkimi drzwiami, na których nie było żadnych oznaczeń. Innym razem przez godzinę krążyłam po osiedlu, bo byłam pewna, że muszą być gdzieś na zewnątrz. I oczywiście śmietniki były, ale znajdowały się w środku labiryntu z żywopłotu i w żaden sposób nie były z zewnątrz widoczne, ani nie były też oznaczone, więc ich znalezienie nie było łatwe.

Podobny problem ze znalezieniem miałam zresztą w miejscowości Fréjus. Tam osiedle było znacznie większe niż to, o którym wspomniałam przed chwilą i mimo wielu spacerów nie udało mi się w żaden sposób namierzyć miejsca, gdzie mogłabym zutylizować moje śmieci. To był moment, kiedy moje dochodzenie przeszło na inny poziom. Otwarłam Google Maps i oglądając rzut satelitarny, przeanalizowałam wszystkie miejsca, w których potencjalnie mogły znajdować się kontenery na śmieci. Mam świadomość, jak komicznie to brzmi, ale udało się. Okazało się, że kontenery były położone około 500 m od mojego bloku, niedaleko bramy wyjazdowej.

Natomiast najbardziej nietypową sytuację w tym temacie miałam w innym małym miasteczku, gdzie zostałam z góry poinformowana, że na moim osiedlu nie ma kontenerów na śmieci. Jeśli więc chciałabym je wyrzucić, to muszę udać się na sąsiednie osiedle. 

Utylizacja śmieci to był temat, który był dla mnie naprawdę dużym zaskoczeniem. W pewnym momencie pogodziłam się już z tym na tyle, że odwiedzając każde kolejne miasto w pierwszej kolejności zajmowałam się rozpakowaniem walizek, a w drugiej – zlokalizowaniem kontenerów.

Podsumowanie

To już wszystkie ciekawostki o Francji, które przygotowałam dla Was w tym odcinku. Myślę, że takich mniejszych czy większych elementów zaskoczenia można znaleźć w tym kraju znacznie więcej. Najważniejsze to nie zamykać się w stereotypach, które bardzo często narzucają zupełnie nieprawdziwy filtr na świat, który oglądamy i na rzeczy, których doświadczamy. Czasem warto odrzucić to wszystko, co wydaje nam się, że już wiemy o danym miejscu, aby zobaczyć i odkryć je na nowo. Tak po prostu.

Jessica Alvaro
Jessica Alvaro
Na co dzień UX/UI Product Designer. Zakochana bezdennie w minimalizmie i zdrowym rozsądku. Uwielbia życie w podróży i podróże życia. Projektuje. Pisze. Opowiada. I nieustannie szuka swojego miejsca na Ziemi.

Ostatnio dodane

Słuchaj na Spotify

spot_imgspot_img

Zobacz również