Jak zdobyłam alzacki zamek i prawie straciłam buty, czyli trekking dla niedoświadczonych

[TRANSKRYPCJA]

Tak jak obiecałam w poprzednim odcinku zabieram Was na wycieczkę w alzackie góry. Jeśli słuchaliście odcinka nt. kanionu Verdon, to już wiecie, że po pierwsze góry to nie jest moja rzecz, a po drugie – będąc we Francji, kompletnie o tym zapominam.

Spędzając kilka dni w Alzacji, postanowiłam naszpikować je różnymi atrakcjami, a jedną z nich było zdobycie zamku w Ribeauville. Tak naprawdę w tej miejscowości znajdują się ruiny 3 zamków, jednak najlepiej zachowany jest XIII-wieczny zamek św. Ulricha położony na wysokości około 500 metrów nad poziomem morza i to właśnie tam postanowiłam się udać.

Trekking do zamku św. Ulricha

Zrobiłam krótki research i odkryłam, że najłatwiejszym sposobem na dotarcie na szczyt jest zostawienie samochodu na parkingu Lutzelbach i ruszenie wzdłuż szlaku, który znajduje się tuż obok. I tu nastąpiło moje pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Rzecz, która była do przewidzenia – sam parking jest niewielki i gdy dotarłam do niego o godzinie 9:00 rano, był całkowicie zajęty. Właściwie bardzo szybko okazało się, że w całym Ribeauville nie ma wolnych miejsc parkingowych i finalnie musiałam zostawić samochód na parkingu, który znajduje się przy wjeździe do miasta. Plus był taki, że aby dotrzeć do szlaku, musiałam najpierw przejść całą starówkę, więc przy okazji mogłam nacieszyć oczy uroczą, alzacką architekturą.

Idąc przez miasto, nie dało się nie zauważyć, że wiele osób przyjeżdża tu w podobnym celu, co ja. Tyle, że są oni znacznie lepiej przygotowani i już sam ich ubiór zdradza, że wybierają się na górską wędrówkę i są gotowi na wszystko. A ja? Ja do wędrówki w góry byłam przygotowana w stopniu, który nazwałabym wybitnie zerowym. Zamiast butów trekkingowych, ubrałam tenisówki. Kijki trekkingowe nigdy nie były mi bliskie. A w plecaku zamiast górskich akcesoriów miałam drona, aparat i butelkę wody w ilości: 1 sztuka.

Ale to nic. Ile razy słyszymy przecież motywacyjne hasła, że nie warto porównywać się z innymi. No więc ruszyłam. Najpierw przez miasto, a potem na szlak. Cała droga do zamku przypominała trochę wędrówkę po lesie. Początkowo to był lekko górzysty las, potem nieco bardziej górzysty las, a momentami taki, gdzie jeden zły krok mógł skończyć się upadkiem ze stromej, lesistej skarpy.

Idąc tak wzdłuż coraz węższej, przylegającej do gór ścieżki zdałam sobie sprawę, że po pierwsze jest to czerwony szlak, po drugie – jestem jedyną osobą, która nim idzie, a po trzecie – po co mi to było. Ale według Google Maps przebyłam już pół drogi, więc odwrót i kapitulacja nie wchodziły w grę. Poza tym byłam pewna, że widoki, które czekają na szczycie zrekompensują mi te chwile beznadziei.

I faktycznie – po mniej więcej godzinnej wędrówce pełnej refleksji na temat tego, jak musiała wyglądać budowa tego zamku, transport surowców i generalnie komunikacja mieszkających w nim osób ze światem – w końcu dotarłam do celu. No i widoki były przepiękne, co tu dużo mówić. Raz, że z tej wysokości całe miasteczko Ribeauville wyglądało, jak wyciągnięte z widokówki, a dwa że same ruiny zamku i chodzenie po nich było atrakcją samą w sobie. Oczywiście punktem kulminacyjnym całej mojej wycieczki było latanie dronem, zrobienie zdjęć i nagranie kilku ciekawych ujęć samego zamku. To zajęło mi mniej więcej godzinę, a potem nadszedł czas na drogę powrotną.

Droga powrotna do Ribeauville

Swoją drogą, mimo że tak jak wspomniałam, na szlaku, który prowadził do zamku nie spotkałam ani jednej osoby, to już przy samych ruinach osób było całkiem sporo. Pomyślałam więc, że to pewnie kwestia tego, że wybrałam jakąś dziwną, mało uczęszczaną trasę i że w drogę powrotną udam się innym szlakiem. Podejrzałam więc, który szlak wybiera większość powracających osób i kierując się owczym pędem ruszyłam za nimi.

Sam początek zapowiadał się nieźle. Ale gdy doszłam do momentu, gdy ścieżka była najpierw przesłonięta przez krzaki pełne pokrzyw, a żeby przejść inny fragment musiałam trzymać się przytwierdzonej do skał liny, udowodniłam sobie samej, że kierowanie się logiką tłumu to nie zawsze jest dobry wybór. Ten szlak dla odmiany nie prowadził tak często przez zalesione tereny tylko bardziej przez skalistą nawierzchnię. I to właśnie na jednej z takich skalistych ścieżek prawie straciłam buta, który zahaczył się o jeden z głazów i ześlizgnął mi się ze stopy. Cóż, jeden z uroków chodzenia po górach w tenisówkach. Nie polecam!

Finalnie, ponieważ cały szlak był dosyć stromy, udało mi się go przebyć w około pół godziny. I choć nie należał do najprostszych, to jego wielką przewagą było to, że oferował naprawdę zjawiskowe widoki na miasteczko i otaczające je winnice.

Jeśli Wy również wybieracie się w to miejsce, to niezależnie od trasy, którą wybierzecie, pamiętajcie o zabraniu odpowiedniego obuwia i zapasu wody. Nie polecam natomiast, aby na tę wycieczkę zabierać małe dzieci, ponieważ może to być dla nich zbyt wycieńczające. Mam też mieszane uczucia co do kwestii wybierania się na taki szlak z psami. Co prawda kilka osób, które spotkałam przy ruinach zamku rzeczywiście było tam w towarzystwie swoich pupili, jednak niektóre z nich miały potem problem z zejściem po bardziej stromych fragmentach trasy.

Na dziś to wszystko. Trzymajcie się ciepło i do usłyszenia niebawem. Cześć.

Jessica Alvaro
Jessica Alvaro
Na co dzień UX/UI Product Designer. Zakochana bezdennie w minimalizmie i zdrowym rozsądku. Uwielbia życie w podróży i podróże życia. Projektuje. Pisze. Opowiada. I nieustannie szuka swojego miejsca na Ziemi.

Ostatnio dodane

Słuchaj na Spotify

spot_imgspot_img

Zobacz również