[TRANSKRYPCJA]
W tym odcinku opowiem Wam o miejscu, co do którego nie miałam żadnych oczekiwań. Właściwie to miał być tylko przystanek przed faktycznym celem mojej podróży, a jednak stało się tak, że miesiąc, który tu spędziłam, będę pamiętać do końca swojego życia.
Na początek ustalmy jedną rzecz. Ja nie lubię gór. I to nie chodzi o to, że ja odwiedzam góry rzadko. Ja w swoim dorosłym życiu nigdy z własnej woli nie pojechałam w góry, bo po prostu wolę morze. Jestem jedną z tych osób, które kochają szum morza, uwielbiają wpatrywać się w morze, spędzać wieczory nad morzem i czuć tę specyficzną atmosferę, która panuje tylko w nadmorskich miasteczkach.
Góry są dla mnie absolutnym przeciwieństwem tego, czego oczekuję od błogiego wypoczynku. Być może dlatego, że w dzieciństwie często jeździłam w góry i zawsze wiązało się to z kilkugodzinną, morderczą wspinaczką na szczyt tylko po to, aby przez kilka minut podziwiać góry, które ktoś kiedyś uznał za wyjątkowe. Ale okej. Nie będę na starcie narażać się na hejt ze strony osób, które góry kochają. Tym bardziej, że moje spojrzenie na ten temat trochę się zmieniło, kiedy odwiedziłam kanion Verdon.
Podróż do Sainte-Croix-du-Verdon
A wydarzyło się to trochę przypadkiem. Moim głównym celem podróży było Lazurowe Wybrzeże, ale ponieważ jechałam z Dijon, a Prowansja była po drodze, to stwierdziłam, że w sumie – czemu nie? Mogłabym się tu właściwie na trochę zatrzymać, zobaczyć, jak wygląda życie w tym regionie…
I tak też zrobiłam. Wybrałam miasteczko Sainte-Croix-du-Verdon, ale właściwie tylko dlatego, że wydawało mi się dobrą bazą wypadową w kilka innych miejsc, które planowałam odwiedzić. No i cóż. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętam doskonale ten moment, kiedy jechałam i przez długi czas mijałam kolejne wsie, miasteczka, wsie miasteczka… i nagle zobaczyłam na nawigacji, że obok trasy, którą jadę zaczyna rozciągać się jakieś ogromne jezioro. Tyle, że gdy patrzyłam przez okno, to nie było widać żadnego jeziora. Były tylko pola lawendy, które w lutym przypominały bardziej szare krzaki.
Aż nagle… Po pierwszej, drugiej, trzeciej serpentynie zobaczyłam jak zza tych wszystkich pól, jak za tych wszystkich gór zaczyna wyłaniać się krajobraz, którego nigdy nie zapomnę. Gigantyczne turkusowe jezioro i przyklejone do jego brzegu miasteczko. To miasteczko to było właśnie Sainte-Croix-du-Verdon. I to był mój moment katharsis. W mojej głowie i na ustach wybrzmiewało tylko jedno zdanie: „Jak tu jest pięknie”. I to zdanie przez kolejny miesiąc wypowiadałam jeszcze wielokrotnie, odwiedzając każde kolejne miejsce położone w okolicy kanionu Verdon.
Kanion Verdon poza sezonem
Czas który tutaj spędziłam był wyjątkowy z kilku względów. Pierwszy to oczywiście krajobrazy, co pewnie nikogo nie dziwi. Natomiast tak jak wspomniałam – to był luty. I mimo że pogoda naprawdę dopisywała, nie było ani jednego deszczowego dnia, cały czas świeciło słońce, temperatury były idealne i wystarczyło wrzucić bluzę i t-shirt, by wyjść na spacer, to mimo wszystko to nie był sezon turystyczny. A dla takich miejsc jak kanion Verdon to ma ogromne znaczenie i mówiąc krótko – wszystkie okoliczne miasteczka były dosłownie opustoszałe. To było generalnie bardzo ciekawe doświadczenie i nagram pewnie na ten temat osobny odcinek. Odcinek na temat tego, jak mieszka się w bezludnym mieście.
Otwartość Francuzów w Prowansji
Inny powód, dla którego mój pobyt w tym miejscu uważam za całkiem wyjątkowy, był taki, że tutaj właściwie po raz pierwszy otwarłam się na to, aby zacząć używać języka francuskiego. Szczerze mówiąc, właściwie byłam do tego trochę zmuszona. Wcześniej, będąc w Dijon miałam przed tym opory i nie będę ukrywać, że posługiwałam się właściwie tylko angielskim. Tam to nie sprawiało żadnego problemu.
Ale przyjeżdżając do Prowansji, do tego maleńkiego miasteczka, w którym prawie nie było ludzi, szybko zrozumiałam, że ci którzy są nie znają angielskiego. Jedyne co mi pozostało, to powołanie do życia mojego francuskiego, którego uczyłam się wtedy dopiero kilka miesięcy, więc było to sporym wyzwaniem, ale bardzo się z tego cieszę. Tym bardziej, że wszyscy ludzie, których spotykałam tam na swojej drodze byli przesympatyczni i ostatecznie nigdy nie mieliśmy większych problemów z dogadaniem się.
Najzabawniejsze rozmowy odbywałam zawsze z moimi sąsiadami – dwoma starszymi Francuzami, którzy za każdym razem dopytywali, co ciekawego ostatnio widziałam i polecali mi kolejne miejsca, które powinnam odwiedzić w okolicy.
Zwiedzanie kanionu Verdon
Oczywiście to co w kanionie Verdon urzekło mnie najbardziej to tak jak wspomniałam – krajobrazy. Odwiedziłam kilkanaście różnych miasteczek, punktów widokowych, które czasem zdawało się, że są położone dosłownie na końcu świata. I to jest też bardzo ciekawe, bo mimo że te wszystkie miejscowości znajdują się w górach, to każda z nich jest inna. Każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa i jedyne co je łączy, w moim przekonaniu, to kilometry górskich serpentyn zawieszonych nad przepaściami, które czasem naprawdę przyprawiały mnie o dreszcze. A jakby tego było mało – wiele z tych dróg jest bardzo wąskich i nieraz czułam autentyczne przerażenie, kiedy myślałam o tym, co się może stać, jeśli z naprzeciwka wyjedzie inny samochód.
Natomiast co do samego kanionu i kwestii gór, których przecież nigdy nie lubiłam, to pamiętam moment, kiedy zrozumiałam, dlaczego są ludzie, którzy kochają takie krajobrazy. To było kiedy pojechałam na jeden z mostów – bardzo charakterystyczny, popularny, punkt widokowy. I niby nie wydarzyło się wtedy nic specjalnego, ale kiedy doszłam mniej więcej do połowy tego mostu i spojrzałam w górę na potężne skalne ściany, to nagle poczułam tak ogromną pokorę wobec natury, że trudno mi to nawet opisać słowami. Myślę, że to było coś w rodzaju lęku wysokości, tyle że ja wcale nie patrzyłam w dół, tylko w górę. Czułam, że serce bije mi mocniej, że uginają się pode mną nogi. Było to niesamowite doświadczenie.
I generalnie to uczucie niesamowitości towarzyszyło mi też w wielu innych miejscach. Na przykład kiedy odwiedziłam położone w górach, maleńkie miasteczko Rougon i nagle zobaczyłam, że roztacza się z niego widok na ogromną przełęcz. To było wielkie zaskoczenie. Zrobiłam w tych wszystkich miejscach setki zdjęć, zmontowałam też film, w którym pokazane są te – z mojej perspektywy – najpiękniejsze zakątki kanionu Verdon. Linki do tych materiałów znajdziecie oczywiście w opisie do tego odcinka.
Pożegnanie z Verdon
Na koniec chcę Wam opowiedzieć małą anegdotę. Ostatniego dnia, kiedy pakowałam się do samochodu, pakowałam walizki i zbierałam się do wyjazdu, z jednej strony czułam maleńką, (ale naprawdę maleńką nostalgię), jednak z drugiej strony – ogromnie się cieszyłam, że wyjeżdżam, bo szczerze mówiąc – miałam dość życia w tak bezludnym miejscu. I świadomość tego, że jadę w końcu do dużego miasta powodowała, że pakowałam się z uśmiechem na twarzy. Cieszyłam się oczywiście, że spędziłam tu fajny czas, ale zwyczajnie nie miałam ochoty zostać tu dłużej.
Pamiętam jak na pożegnanie jeden z sąsiadów zapytał mnie, czy jeszcze tu wrócę. Stwierdziłam, że być może, a on powiedział, że ostatecznie każdy tu wraca, bo każdy zakochuje się w tym miejscu. I powiem Wam, że zapamiętałam jego słowa, ale nie przywiązywałam do nich większej wagi.
Niemniej kiedy w końcu byłam już w tym większym mieście i mijały kolejne miesiące, poczułam, że autentycznie narasta we mnie tęsknota. Tęsknota za tym miejscem, którą do teraz czuję i trudno to wyjaśnić, biorąc pod uwagę, że mimo wszystko nadal nie jestem wielką fanką gór. Niemniej jest coś takiego w kanionie Verdon, że rzeczywiście tęsknię i za tymi pięknymi krajobrazami i za tymi sympatycznymi ludźmi, których od czasu do czasu dało się spotkać na ulicach tych niemal bezludnych miasteczek.
Podsumowanie
Dziękuję za wysłuchanie tego lekko sentymentalnego odcinka. Mam nadzieję, że Wam się podobało i że jeśli zdecydujecie się na wycieczkę do kanionu Verdon, to i Wam skradnie on kawałek serca, do którego zawsze będziecie chcieli wracać. Jeszcze raz dzięki, że byliście ze mną i do usłyszenia w kolejnym odcinku.